Postawy anty-astro

1. Postawy anty-astro

TOP NEXT


1.1. Czy nie lepiej wydawać pieniądze na głodnych niż na komos ?

Tylko wzrost stopy życiowej może na dłuższą metę poprawić byt wielu dziś głodujących nacji, a to nie wynika wprost z charytatywnego przelewania pieniędzy, ale głównie z rozwoju gospodarki ogólnoświatowej.
Może się też tak ironicznie złożyć, że rozwój turystyki kosmicznej, eksploracji złóż naturalnych planet Układu Słonecznego, stanie się kluczowym czynnikiem wzrostu stopy życiowej ludzkości bez względu na kraj zamieszkania na Ziemi, więc wyciąganie w.w. krótkowzrocznych wniosków nie powinno być tak łatwo legitymizowane popularnymi dziś altruistycznymi nastrojami społeczeństw Zachodu.





1.2. Generatory RTG używane w kosmosie są bardzo niebezpieczne.

Jeśli ktoś argumentuje tak, że zepsuta sonda kosmiczna wyposażona w generator radioizotopowy RTG upadnie komuś w ogródku na bawiące się dzieci, to oczywiście mamy do czynienia tu z tzw. "oszołomem". Co prawda teoretycznie nie da się tego wykluczyć, ale należy zachować właściwe proporcje i porównać to z ryzykiem np. upadku do tegoż ogródka odrzutowca wypełnionego benzyną lotniczą.
W generatorach RTG stosuje się pluton (tlenek plutonu) Pu238 w ilościach do 50kg dla największych sond kosmicznych. Taka ilość tego materiału nie może zagrozić życiu ziemskiemu nawet w przypadku katastrofy sondy podczas startu.





1.3. Kosmos jest zimny i nieprzyjazny dla człowieka.

Taką mniej więcej postawę prezentuje dziś nasz największy pisarz-fantasta Stanisław Lem.
Do innych współczesnych 'złotych myśli' Lema można zaliczyć wypowiedź dla kanału Discovery:
"o kosmosie można pisać i zarabiać [na nim] pieniądze, ale latać nie warto".
Co jest nie tak z wypowiedziami mistrza?







1.4. Czy startujący wahadłowiec oby nie niszczy warstwy ozonowej ?

Badania wykazują, że w rzeczywistości starty te mają tylko niewielki wpływ, zarówno w kategoriach bezwzględnych jak i względem innych źródeł chemicznych. Pozostała część tego tekstu jest odpowiedzią autora cytowanego badania, Charlesa Jackmana.
Poniżej przedstawiamy oszacowania źródeł chloru w atmosferze:
Źródła przemysłowe:  300,000,000 kilogramów/rok
Żródła naturalne:     75,000,000 kilogramów/rok
Wahadłowce:              725,000 kilogramów/rok

Obliczenia dla wahadłowców przeprowadzono przy założeniu że odbywa się 9 startów promów i 6 startów rakiet Tytan rocznie. Tak więc starty wahadłowców zwiększają o 0.25% całkowitą zawartość chloru w stratosferze.
Wpływ na ozon jest minimalny: globalna roczna zawartość ozonu byłaby zmniejszona o 0.0065%. To o wiele mniej niż całkowita zmienność zawartości ozonu związana z aktywnością wulkaniczną i rozbłyskami słonecznymi... Trzeba by zwiększyć ilość wysyłanych promów i rakiet Tytan o czynnik sto, aby uzyskać taki sam wpływ na ozon, jaki ma obecnie wzrost zawartości halowęglowodorów przemysłowych.







1.5. Najpierw załatwmy sprawy na Ziemi, a później latajmy w kosmos.

Jednym z głównych zagrożeń ze strony takiej postawy jest stagnacja - cywilizacja nie wychodząca poza swoją planetę nie tylko nie "załatwi swoich spraw" ale i zadusi się we własnych problemach i wytworach stopniowo degenerującej się kultury pozbawionej nowych bodźców.





1.6. Mars... Popukajcie się w czoła, Koledzy.

Tak "pięknie" zakończył swój list w listopadzie 2002 roku, pisząc na grupę news:pl.sci.kosmos, Polak mieszkający w USA - Pan A.L.

Zarzut ten często rodzi inny, większego kalibru, będący pytaniem "Po co w ogóle latać w kosmos".

Główne powody są dwa:
  • Konieczność rozwoju. Ludzka społeczność/gatunek, by przetrwać na dłuższą metę, musi się ciągle rozwijać - co oznacza także rozwój ilościowy. Gatunek ograniczony do jednej planety - Ziemi - oczywiście nie może się ciągle rozwijać, w pewnym momencie braknie mu miejsca, zasobów, itd. Wiec musi zacząć zasiedlać miejsca poza Ziemią.

  • Przetrwanie kosmicznych katastrof. Prędzej czy później Ziemię spotka jakaś kosmiczna katastrofa, która może zniszczyć ludzką cywilizację, czy ludzki gatunek, czy wręcz całe życie ziemskie. Jedynym ratunkiem jest istnienie (względnie) samodzielnych populacji ludzkich także w innych miejscach - w razie katastrofalnego zniszczenia jednej z nich, pozostałe będą w stanie albo odbudować populację na zniszczonym miejscu, albo kontynuować istnienie cywilizacji/gatunku/życia gdzie indziej.
Jest jeszcze parę innych powodów, choćby taki, całkiem istotny - bo mamy ochotę poznać i "oswoić" nowe miejsca...

Z tym wyjściem w kosmos trzeba się śpieszyć, póki jeszcze mamy warunki do tego - cywilizacyjne, społeczne, egzystencjalne. Katastrofa może się zdarzyć w każdej chwili (przyczyn i scenariuszy jest bardzo wiele - nie tylko uderzenie planetoidy czy komety, o czym najwięcej się mówi). Ostatnia taka duża katastrofa, która o mało nie wycięła całego rodzaju ludzkiego, wydarzyła się, jak coraz pełniej potwierdzają ostatnie badania, ok. 9500 lat temu (nazywało się to "potop", a było skutkiem zderzenia z Ziemią kilku kawałków sporej komety).

Jak to robić? Główne możliwości "na dzisiaj":
  • Zasiedlanie innych ciał niebieskich Układu Słonecznego (najłatwiej - Marsa, ale mamy także Księżyc, planetoidy...). Na razie w hermetycznych bazach/miastach, potem można próbować terraformowania (w przypadku większych ciał typu Marsa).
  • Budowa sztucznych osiedli w przestrzeni (zapewne, głównie z materiału planetoid, jako najłatwiej dostępnego i różnorodnego materiałowo).
Technicznie jest to wszystko całkiem realne, zwłaszcza pierwszy wariant. Drugi wariant (osiedla w przestrzeni) wymaga najpierw rozwinięcia na dużą skalę eksploatacji górniczo-przemysłowej planetoid, na co potrzeba jeszcze trochę czasu i pracy.

Warto dodać że wielu ludzi myśli jeszcze specyficzną siatką pojęć pochodzącą ze świata nauk określanych jako 'humanistyczne' - Mars i Księżyc pojawiają się w przysłowiach, które wyśmiewają naiwne, dziwaczne i niepotrzebne pomysły i tak są przez to kojarzone. Mogłaby temu zaradzić odpowiednia edukacja w zakresie nauk ścisłych rozumiana głównie jako propagowanie prawdziwych wyników badań i przedstawianie Marsa jako realnego i ważnego obiektu do zasiedlenia. Usuwanie z mediów treści z zakresu astronomii temu jednak nie służy.







1.7. Zlikwidować NASA, a pieniądze przeznaczyć na badanie nad rakiem.

Sumy przeznaczane na medycynę stoją tuż za wydatkami na wojsko. Obie te dziedziny doskonale sobie radzą bez sięgania po zaniedbywalnie małe w porównaniu z nimi środki NASA. Czasem wprowadzano tam cięcia budżetowe, tłumacząc to przekierowaniem środków na "ważniejsze" cele, ale był to tylko gest propagandowy, a nie działanie uzasadnione pragmatycznie. Dla harmonijnego rozwoju cywilizacji żadna z dziedzin nauki nie może być ograniczana, głównie ze względu na nieznany potencjał przyszłych odkryć.





1.8. Turystyka kosmiczna jest niemoralna.

Takie zdania padały przy okazji lotów kosmicznych turystów do stacji ISS, zaskakując większość zwolenników astro. Było dość zastanawiające, że ci sami ludzie nie wyrażali wcale oburzenia z powodu równie drogich ziemskich wczasów wielkich biznesmenów, a nawet uważali je za uzasadnioną i zasłużoną demonstrację ich stopy życiowej. Można to znów powiązać że stereotypową 'humanistyczną' siatką pojęć kojarzącą przestrzeń kosmiczną z czymś nierealnym, dziwacznym i niepotrzebnym "szaremu człowiekowi". Widać tu też piętno pamięci o olbrzymich sumach wydanych na program Apollo, które stworzyły kolejny stereotyp, że badania kosmosu są drogie, chociaż nawet ten najdroższy program stanowił zaledwie ułamek produktu narodowego USA i nie wywarł żadnego odczuwalnego obciążenia na podatników. Obecnie bez problemu przydziela się sumy rzędu 200 mld USD na wojny np. w Iraku gdy tymczasem cały program Apollo zamknął się w 79,7 mld USD (przeliczone na rok 1994).





1.9. Po co narażać ludzi, w kosmos mogą latać automaty.

Po pierwsze, nikt na siłę nie posyła ludzi w kosmos! Latają pasjonaci, ludzie naprawdę wiedzący, co robią, chcący się przysłużyć i ludzkości i nauce.

A żeby podsumować krótko sens lotów załogowych w kosmos, wypunktujemy przede wszystkim dwa powody (choć są i inne, pomniejsze):
  • ludzie wykonują wiele zadań badawczych i eksperymentalnych lepiej, niż automaty;
  • w kosmosie będą się osiedlać i żyć ludzie, nie automaty, więc to oni muszą tam sprawdzić i nauczyć się, jak sobie dawać w nim radę.
A po co ludzie mają żyć poza Ziemią?
Na to jest też wiele powodów, dla przykładu trzy:
  • bo chcą;
  • bo mogą;
  • bo muszą, jeśli chcą przetrwać (jako cywilizacja, jako gatunek, jako ziemskie życie).
Więcej na ten temat w dziale Astronautyka - Kłopotliwe pytania.





1.10. Nie dorośliśmy do lotów w kosmos, trzeba poczekać na nowe technologie.

Historia dowodzi, że narody rozwijają się najlepiej w obliczu wspólnego celu; najlepszym przykładem jest "era Apollo", czas pamiętany jeszcze przez wielu, gdy naród amerykanski skupił się razem wokół słów jednego człowieka, żeby zrealizować zadanie pozornie niemożliwe. My dziś także mamy już takie zadanie - chociaż wielu jest krytyków załogowej wyprawy na Marsa, a taki skok na naszego planetarnego sąsiada to jedynie początek.

Wielu ludzi wierzy, że w XXI wieku człowiek odważnie opuści swój ziemski dom, by przebyć nieznane przestrzenie w pogoni za nowymi światami i, być może, pozaziemskim życiem.
Lecz to marzenie nie stanie się rzeczywistoscią, jeśli każde pokolenie będzie tylko stać w miejscu, mówiąc "Zostawmy to na poźniej, zrobimy to gdy tylko będziemy mieć większe statki kosmiczne, większą wiedzę i lepsze napędy." Wyprawa na Marsa, a być może także i dalej, jest całkowicie możliwa za pomocą współczesnej technologii, jeśli tylko będziemy z pasją tego chcieli. Nie możemy po prostu tkwić bezcelowo w miejscu i patrzeć, jak budżet na eksplorację kosmosu jest ciągle obcinany. W czasie, gdy jest nam niezbędnie potrzebny wspólny cel, musimy się połączyć razem, aby sprostać wyzwaniu przekroczenia kolejnych granic, jak dawniej wielcy geografowie i odkrywcy.





1.11. Astronauci prowadzą jakieś nikomu nieprzydatne badania.

Co możemy uzyskać lub aktualnie uzyskujemy jako produkt pracy ludzkiej w kosmosie? A na przyklad to:

Praktyczne technologie - ale i nie tylko technologie, nową wiedzę z różnych dziedzin także. Jakby podliczyć wszystkie, w tym pośrednie i odległe konsekwencje lotów i badań kosmicznych oraz rozwijania kosmicznych technologii, to koszty zwróciłyby się z nawiązka. Tym niemniej, nawet gdyby nie, to jest ważniejszy powód. Nie jest to tylko korzyść, ale jest to konieczność. Bez opanowania kosmosu przez człowieka, zarówno nasza cywilizacja, jak i gatunek, jak i w ogóle życie ziemskie jest skazane na zagładę. I nie zmieni tego żadna ilość szczepionek przeciw próchnicy czy chorobom cywilizacyjnym. A że przy okazji mamy teflon, rzepy, nowe materiały, modele atmosferyczne, itepe itede, to i tym lepiej, jest dodatkowa korzysc i powód do zadowolenia z badań kosmosu.





1.12. Bez wiedzy astronomicznej możemy się obejść.

Na strone Wyzszej Szkoly Finansow i Zarzadzania w Warszawie (www.vizja.edu.pl) pojawił się w maju 2003 taki "wstępniak" - "Czym jest psychologia?".

W drugim akapicie czytamy:

"Bez wiedzy astronomicznej możemy się obejść, bez wiedzy psychologicznej - nie."

Pogratulować placówce, która smie zwać się "uczelnią", podejścia do innych (chyba wrogich?) dziedzin nauki.
Jako reakcja na takie podejście do astronomii i nauki w ogóle, ukazał się artykul polemiczny opublikowany na AstroNecie, z którego cytujemy(za zgodą autora) list do władz uczelni (skróty dokonane na potrzeby Bazy znaczymy "[...]"):

Jej Magnificencja
Rektor Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania
prof. dr hab. Maria Sierpińska
ul. Smolna 30
00-375 Warszawa

Szanowna Pani Profesor,

Chciałbym zwrócić się do Pani Profesor w sprawie, dotyczącej polityki uprawianej przez kierowaną przez Panią Szkołę. [...]

Nie mogę się zgodzić z wygłoszoną tam myślą. Celem działalności wyższej szkoły (jaką jest WSFiZ) jest propagowanie wiedzy oraz jej zgłębianie. Nie może jej celem być dyskredytacja innych jej dziedzin. Nie godzi się aby w serwisie Szkoły znajdował się tekst bagatelizujący znaczenie tych nauk, których na niej się nie naucza.

Pewnie rzeczywiście można żyć bez wiedzy astronomicznej, jak również bez biologicznej, historycznej i tak dalej. Tyle tylko, że rezygnacja z posiadania wiadomości w jakiejkolwiek dziedzinie jest dobrowolnym czynieniem z siebie prostaka.

Człowiek wykształcony (absolwent liceum) powinien posiadać podstawową wiedzę zarówno z historii, biologii jak i astronomii i psychologii. Nie powinien natomiast szczycić się tym, że z czegoś jest laikiem, żeby nie powiedzieć "głąbem". Ileż razy słyszymy z dumą wypowiadane przez różne osoby zdanie: "Nigdy nie byłem dobry z fizyki i matematyki!" Ludzie ci nie wstydzą się tych słów, są z nich wręcz dumni. Podobnie, wielu młodych ludzi szczyci się tym, że są "chorzy na dysortografię". Bez najmniejszego wstydu popełniają błędy w co drugim napisanym słowie, zrzucając winę na chorobę, a nie brak pracy nad sobą.

Ja także uczyłem się (na drugim roku studiów) psychologii. Na uniwersyteckiej fizyce była ona przedmiotem dodatkowym, realizowanym w ramach kursu dydaktyki fizyki. Nigdy jednak nie wypowiedziałbym oficjalnie (w sieci czy w telewizji) słów, że psychologia jest niepotrzebna, nudna i że można się bez niej obyć (nawet gdybym na zajęciach nudził się jak mops).

Być może obserwuje Pani, że społeczeństwo polskie ma bardzo nikłą wiedzę na temat psychologii i ubolewa Pani nad tym. Ja w podobny sposób ubolewam nad mizerną wiedzą Polaków na temat tego, co dzieje się na niebie. Astronomia i psychologia, dwie jakże pozornie różne dziedziny wiedzy, borykać się muszę z tymi samymi problemami. Wynikają one z szerszego problemu. Związany jest on z tym, jak małym szacunkiem obdarzane są dziś w Polsce takie pojęcia jak edukacja, wiedza czy badania naukowe. Staliśmy się społeczeństwem nastawionym na konsumpcję, na zabawę bez wysiłku. Wydaje nam się, że możemy się obyć bez nauki, że mały budżet przeznaczany od wielu lat na naukę to czysta oszczędność pieniędzy potrzebnych na "ważniejsze cele".

O szkodliwości takiego myślenia nie muszę Pani Profesor przekonywać. Uważam, że w tych ciężkich dla wiedzy czasach potrzebna jest polskiej nauce solidarność i wspólne działanie, a nie wzajemne ataki i udowadnianie wyższości jednej dziedziny wiedzy nad inną.

Kilkakrotnie pisałem do administratorów sieci komputerowej Pani Szkoły prośby o zmianę tego, umieszczonego niefortunnie jak sądzę, tekstu. Moje prośby pozostały bez reakcji. Nie mogąc uzyskać nic ze strony pracowników WSFiZ, pozwoliłem sobie skierować list do Pani Profesor. Liczę, że podziela Pani mój pogląd na szeroko rozumianą wiedzę, że podobnie jak ja szanuje wszystkie jej działy, nie tylko ten, w którym jest Pani fachowcem. Dlatego na Pani ręce kieruje prośbę o zaprzestanie szerzenia treści, które są w moim przekonaniu szkodliwe.

O reakcję proszę w imieniu swoim oraz sieciowego środowiska polskich miłośników astronomii.

Z poważaniem

mgr Michał Matraszek
[...]


Prawdopodobnie w wyniku powyższej interwencji, 14 sierpnia 2003 sporny tekst przybrał brzmienie:

"W życiu codziennym bez wiedzy astronomicznej możemy się obejść, bez wiedzy psychologicznej - nie."

Niestety dodatnie zwrotu "w życiu codziennym", nic generalnie nie zmienia i oczekiwać należy na bardziej radykalne jego przeredagowanie.


O wszelkich zmianach stanowiska Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania będziemy informować.





1.13. Silniki jądrowe dla rakiet są niebezpieczne dla ludzkości - nie budujmy takich.

Większość ludzi krytykujących energetykę jądrową w astronautyce boi się skażenia radioaktywnego w razie katastrofy przy starcie. Otóż jest to niebezpieczeństwo maleńkie, a nawet gdyby do skażenia doszło, ono też byłoby maleńkie. Wynika to z konstrukcji, sposobu działania i rozmiarów (moc rzędu setek MW) reaktorów do silników rakietowych.
Po pierwsze, w takim silniku (mówimy tu o silnikach typu NTR) nie ma co wybuchnąć. Paliwo i konstrukcja reaktorów jądrowych powodują, że ich wybuch jądrowy jest fizycznie niemożliwy.

Jedyne, co mogłoby w takiej rakiecie wybuchnąć, to wodór, używany jako masa odrzutowa.
W odróżnieniu jednak od np. wahadłowca (przypomnijmy katastrofę Challengera), w rakiecie takiej jest zbiornik wodoru, ale nie ma zbiornika tlenu. Tak więc wodór mógłby wybuchnąć tylko po wydostaniu się go na zewnątrz zbiornika i zmieszaniu w odpowiednich proporcjach z powietrzem. Wybuch taki będzie słabszy i bardziej rozproszony w przestrzeni niż wybuch zbiorników Challengera.
Nie ma więc szans na to, żeby rozbił nawet słabo opancerzony reaktor (jak wiadomo, wybuch Challengera nie rozbił kabiny załogi, praktycznie wcale nie opancerzonej).

Nawet jednak, gdyby się to z jakiś niewiadomych powodów stało, skażenie będzie niewielkie, bo taki reaktor zawiera znikome ilości substancji promieniotwórczych. Naturalna promieniotwórczość paliwa jest niewielka. To, co jest niebezpieczne w wypadku awarii reaktorów jądrowych, to tzw. odpady promieniotwórcze, czyli wysoko promieniotwórcze produkty rozpadu uranu, powstające w czasie pracy reaktora.
Właśnie, w czasie pracy reaktora! A reaktor silnika na wyrzutni jeszcze praktycznie nie zaczął pracować. Zawiera on więc tylko znikome ilości promieniotwórczych odpadów materiału rozszczepialnego. Natomiast materiału rozszczepialnego może być dużo, tylko on sam z siebie nie rozpada się radioaktywnie, trzeba go do tego pobudzać neutronami o odpowiedniej energii, produkowanymi przy pomocy odpowiedniego moderatora. Gdy reaktor się rozpadnie, rozpadnie się także odpowiednia konfiguracja paliwo/moderator, co automatycznie gasi reakcję rozszczepiania.

Podsumowując, obawa przed rakietowymi silnikami NTR jest tylko przejawem antynuklearnej histerii nie popartej wiedzą i racjonalną kalkulacją ryzyka.




TOP NEXT


Aktualizacja: 2004-03-15 16:05
FAQ-System 0.4.0, HTML opublikowal: (STS)